Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 115.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   111   —

i albo na łowy jechał, lub go Wichfried smutnym widząc, ciągnął do Doroty.
Strofował Biskup niemca, który go unikał, a swoje robił, stawał się nałóg ów coraz straszniejszym, bo płocha niewiasta górę nad nim brała, i co chciała z nim czyniła.
Biskup nie mało się tém frasując, a widząc, że napomnienia nie skutkują, innéj rady nie znalazł nad tę, by braciom podszepnąć, ażeby siostrę gwałtem z Krakowa wzięli. Gedkowi zdało się, iż choćby książę gniew miał w sercu, nie śmiałby się za nią ujmować, a potémby o niéj zapomniał.
Z tém więc postanowił Stacha wyprawić do Tęczyna, który się podjął jechać w poselstwie, nikomu z tém, nawet Jagnie się nie zwierzając. Wybrał się jakby na łowy w okolicę.
Warowny był już naówczas zamek stary w Tęczynie, a że Dobrogost, który na nim siedział, wiedział iż nieprzyjaciół ma dokoła, sam zaś z Mieszkiem trzymał, straż zawsze utrzymywano pilną i ludzi podostatkiem.
Stach przybywszy, opowiadać się musiał, od kogo przybywał, powiedział więc Biskupa Gedkę i niebawem go wpuszczono.
Dwór pański był i ludny, służba mnoga, przyjęcie książęce.
Wprowadzono posła do izby wielkiéj, rycerskiemi zbrojami obwieszonéj, do której Dobrogost