Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 105.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   101   —

ze złością i łzami, jakby go nieczysta moc, mimo woli gnała, a powróciwszy wstydał się tak, iż Wichfriedowi w oczy spojrzeć nie śmiał.
Wszystko to na dworze bliższym znane było, wiedział i Stach, rozpowiadał Jagnie, a zdumiewał się iż niekiedy to tak do serca brała, jakby albo nienawiść osobistą miała do wdowy, lub wielką miłość dla księcia.
Nie rozumiał spełna dlaczego ją to tak obchodziło iż zwykle wchodzącego w progu zarzucała pytaniami i radami go przeprowadzała gdy odchodził, — ale badać nie śmiał, litując się nad nią, rad że choć tém biedną zaprzątnie.
Znajdował ją przybywając często tak pogrążoną w jakimś smutku głębokim iż niesłyszała gdy wszedł, a stać i czekać musiał aż się opatrzyła że nie była sama i z krzykiem przestrachu zbudziła ze snów swoich.
Życie to było ciężkie a dziwne, ale dla Stacha, który długo wprzódy sam był na świecie, jeszcze lepsze od dawnego sieroctwa.
Miał się kim opiekować, o kogo troszczyć, gdzie pójść, mówiąc sobie że biedna dziewczyna któréj smutek śmierci ojca przypisywał, powoli może do niego serca nabierze. Spoufalała się z nim codzień więcéj — ale pozostali jak byli zdala od siebie i zbliżyć się ani czułości okazać żadnej, nie dopuszczała Jagna. Brew się jéj marszczyła i odpychała go surowo.