Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 099.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   95   —

wyprawiła go do Krakowa przodem, mówiąc że doń przyjedzie. Jakiś czas czekał na nią Stach w swéj izdebce nad skarbcem, aż dnia jednego dała mu znać że przybyła.
Miała już swój dwór niedaleko od miasta, koło niego kręciło się dosyć ludzi, koni i wozów ze sprzętami.
W pustéj jeszcze izbie zastał Jagnę siedzącą, z twarzą od podróży rozpłomienioną, dyszącą ze znużenia, a jak grób smutną. Stary Hreczyn niemy, zmęczony kręcił się około tego poczynającego gospodarstwa. Widać było dostatek w tém co wyładowywano, ale ona ani spojrzała na nic, jakby ją wcale nie obchodziło co miała.
Zobaczywszy nadchodzącego Stacha, zwróciła się ku niemu i przywitała go skinieniem głowy, podali sobie ręce. Jagna zawołała Hreczyna.
— Patrz stary — rzekła wskazując przybyłego, to jest — mąż mój, twój pan, należy mu posłuszeństwo.
To powiedziawszy zwróciła się znowu ku oknu. Stach się nie odzywał, nie śmiał przeczyć a dziwne mu było to jakieś wesele przy jednym świadku, bezobrzędnie odbyte.
Jagna zadumana wskazała mu miejsce na ławie.
— Ty masz we dworze służbę — rzekła — ja to wiem, musisz ją pełnić. Siedź sobie gdzie zechcesz, przychodź gdy ci się podoba. Musu