Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 064.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   60   —

— Znamże ja was? wy mnie? — spytał Stach.
— Przypomnijcie sobie!
— Nie! — rzekł zapytany — nie mogę.
— Widzieliście mnie w Sciborzycach, choć nie w męzkiéj odzieży, — jam brata nie mając, często zmuszona być mężczyzną.
Zdziwiony patrzał Stach na nią. Była to owa piękna Jagna, która spoglądając na niego boleśnie zbierała się na uśmiech smutny.
— Naprawdę — rzekł — trudno bo się domyśleć było, że wy w ten tłum, gwar i wrzawę, puścicie się tak samopas... ledwie z czeladzią.
Dziewcze się zarumieniło mocno.
— Dla ojca to musiałam uczynić — odparła prędko — tak, dla ojca. Ojciec miłuje wielce księcia Kaźmierza, u nas różne chodziły wieści. Na strasznych nie zbywało. Nie mieliśmy kogo posłać coby wiedział, jak pytać i rozpatrzeć się, pojechałam sama. Mówcie mi, bo wy to dobrze wiecie — pewien li Kaźmierz stolicy i panowania? Nie grozi mu tu nic? Rad li temu, co się stało? Nie trwoży się, nie opiera? Wszystko mi mówcie.
Zarzucony pytaniami temi Stach, milczał. — Zawiele bo na raz wiedzieć odemnie chcecie! zawołał.
— Wszystko to potrzebuję wiedzieć!
— Ależ nie w ulicyby o tém prawić — odparł zapytany — w gospodzie gdzieś moglibyśmy się rozmówić.