Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 031.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   27   —

— Ubogi? wy? — rozśmiał się Stach wchodząc za nim.
Uśmiech szyderski do żywego tknął Juchima, który wprost z obojętności chłodnéj przeszedł do największego roznamiętnienia. Posądzenie go o zamożność było dlań najstraszniéjszą groźbą.
Podniósł obie ręce wychudłe wskazując na istotnie nędzną izdebkę do któréj weszli.
— Wasza miłość nie chcecie wierzyć ubóstwu mojemu! Albo mnie Mieszek i Kietlicz nie darł ze skóry jak innych — zawołał. — A! gorzéj niż innych! Na wyjezdném ostatni im grosz oddać było potrzeba! Ja z głodu mogę umierać! Kto mnie dziś pożywi, kto się ulituje?
Stach zlekka go uderzył po ramieniu.
— Bądźcie dobréj myśli — odezwał się — pan nasz nowy, którego wam przywiedliśmy, sprawiedliwy jest, bogobojny, litościwy, z nim i wam lepiéj będzie i wszystkim. A ci co z tym panem jadą, nie drapieżne sępy są, ale ptactwo spokojne.
Juchim skłonił głowę z poszanowaniem.
— Służyliście księciu Mieszkowi, — dodał Stach.
— Ja? — przerwał Juchim — a kto mu nie musiał ze strachu służyć? każdy człowiek życie ratuje.
Tak się rozpoczęła rozmowa, poczém Juchim mimo ubóstwa na które skarżył się, postarał