Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 019.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   15   —

zami, księżną, dziećmi młodszemi i Kietliczem wyciągnął z zamku, z dawnych sług nikt go nie przeprowadzał, nie pokazał oczów — znikli i ci.
W milczeniu wyjeżdżał Mieszek tak spokojny na pozór, jakby jechał na łowy. Powtarzał ciągle.
— Powrócę! gardłem mi odpowiedzą za wszystko!
Gdy przez podzamcze, miasto i przedmieścia przyszło jechać, żywa dusza w progu domostw się nie okazała. Gród stał jak wymarły z okiennicami pozamykanemi, psy tylko w podwórcach pozamykane za bramami ujadały.
Cisza ta grobowa trwała czas jakiś, aż Mieszek, jego żołnierze, wozy, czeladź długim ciągnące się sznurem, wywlekły precz na pola.
Dopiero gdzieniegdzie na dachach pokazały się ludzkie głowy, tu i owdzie ostrożnie zaczęto otwierać wrota, odsuwano okiennice. Ludzie bojaźliwie rozglądając się wysuwali na ulice.
Szmer jakiś poszedł po mieście, rósł, powiększał się, zmienił w gwar jakby szumiały lasy, jakby morze mruczało.
Niewiedzieć zkąd, jak z pod ziemi wyrastali ludzie, na wałach zamkowych roiło się już.
W ulicach stawały kupki gwarząc, niektórzy wyszli poubierani świątecznie. Czegoś zdawano się wyglądać i czekać.
W tém od Mogiły gościńcem, w tumanie pyłu z wrzawą jak wicher wtargnął oddział ziemian