Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 180.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Znaki to straszne na ziemi... a nim te kwiaty rozwinęły się, jakaś zgnilizna musiała do wykarmienia ich zbierać się wiekami.
— Płaczesz moje dziecko — mówił obracając się do strażnikowej — ależ my wszyscy we łzach tonąć powinni, bo to co się stało z wami, jutro spotka wszystkich i nie zechce nikt szanować ani siwego włosa, ani rozumu, ani cnoty, ani potęgi ducha czerpanej z Boga i powiedzą, że równi są wszyscy... Po cóż posłuszeństwo, gdy niema już poszanowania żadnej władzy i gdy niema Boga. Na nasz ten kraj powódź grzechu spłynęła z gór, zdala, z za granic naszych spokojnych. Wielkie wody muł i kał niosą zawsze... ale na nich potem wejdzie nowe ziarno Boże. Bóg cierpliwym jest, bo jest wiecznym.
Strażnikowa słuchała i płakała, ale na sercu jej lżej było, przynajmniej dziecię jej nie było jedynym potworem, ale biedną słabą istotą, którą prądy porwały.
Zdawał się mówić rzeczy niezrozumiałe dla prostaczków, ale mocą jakąś jego słowa otwierały się głowy i serca... prawda wchodziła w nie.
Wśród tych przerywanych narzekań proroczych, uciszyło się... wiatr jakiś powiał w podwórcach, stary mnich głos zniżył, umilkł. Czekał na coś...
Szklarska pierwsza posłyszała turkot powozu, i głosy w ganku... Ona i strażnikowa domyślały się jakiegoś gościa i strwożyły, lękając się, aby nie przerwali mnichowi jego namaszczonego nawracania, i nie zamknęli mu ust.
Nie miała czasu wstać aby zapobiedz najściu natrętnemu Szklarska, gdy drzwi otwarły się szeroko