Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 173.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Widziała, gdy rotmistrz wbiegł do strażnikównej i jak odprawiony krótko, trzymając się za głowę odchodził zdesperowany. Pospieszyła naprzeciwko niego, dając mu znaki. Tołoczko podszedł.
— Wiesz pan rotmistrz na czem się skończyło? — spytała.
— Wiem, na rogówce! — zawołał żałośliwie Tołoczko — wiem...
— Wszystko to przez waćpana amory, panie rotmistrzu — mówiła dalej Lewandowska.
Chciał się tłómaczyć, nie dała mu przyjść do słowa.
— Księżna pannę wprost na furze wywieźć kazała do matki — ciągnęła łowczanka — ale to się tak powiedziało w gniewie, obowiązkiem jest waćpana, aby choć przyzwoicie się ztąd dostała do matki, aby ją kto odprowadził.
— Ale któż? ale jak? — począł jąkać się rotmistrz, co ja tu poradzę.
— Niewiem co poradzisz — odparła Lewandowska — ale to wiem, żeś radzić powinien.
I widząc Tołoczkę bezprzytomnego prawie, trącego sobie czuprynę i łamiącego ręce na przemiany, spytała.
— Jest kto u hetmana?
— Jakto, czy jest? — zawołał Tołoczko. — Scisk jak na kiermaszu, wrzawa.
— Któż tam jest? może się z przyjaciół strażnikowej znajdzie kto, coby córką się zajął.
Nie odpowiadając na pytanie, rotmistrz wykrzyknął tylko... Pocałował ją w rękę i puścił się do hetmana.
Tu w istocie narady było bardzo burzliwe o ka-