żywy, głosy niecierpliwe, dające się słyszeć coraz częściej, wydały mu się podejrzanemi. Znajdował to czemś nadzwyczajnem, ale się uspakajał tem, że zwyczajnego życia nie znał.
Wtem drzwi się rozwarły nagle i Zabiełło wpadł śpiesznie, ale jak ściana blady.
Tołoczko zerwał się z krzesła.
— Nieszczęście! — wykrzyknął, wbiegając szambelan — nieszczęście! Królowi od tych nóg przeziębionych pono pedogra do góry postąpiła. Pełno już koło niego doktorów i cyrulików. Przed chwilą, gdym do ciebie przyszedł nie było najmniejszego niebezpieczeństwa, a lękam się, aby za chwilę nie było już żadnej nadziei.
Rotmistrz ręce załamał i naiwnie wykrzyknął:
— A mój list na Starostwo nie podpisany! to trzeba mojej doli! Ale możesz to być, co pan szambelan mówisz? Król wczoraj miał być zdrów jak ryba!
— Zdrów był jeszcze przed godziną, gdy mi się leżąc w łóżku uśmiechał. Szyję bym był dał, że do obiadu wstanie, a teraz gdy tu szedłem, ten łotr cyrulik Charon, zamruczał mi: „Co tu doktorów sprowadzać? jemu ksiądz potrzebniejszy, niż oni.“
Zbladł Tołoczko i jakby w niego grom uderzył, stał osłupiały.
— Mój rotmistrzu — odezwał się do niego Zabiełło. — Mnie się zdaje, że ty tu nie masz co robić. Na zamku w tej izbie, samemu siedzieć smutno ci będzie i nie wygodnie. Powracaj do gospody, dam ci znać, co pan Bóg na nas ześle. Nie taję jednak, że z tego co słyszałem i widziałem, złe bardzo wróżby. Sió-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 145.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.