Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 140.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chany od wszystkich. Z nim w drodze rozkosz była, bo jeśli się nie śmiał lub nierozśmieszał, to śpiewał, a częstować nadzwyczaj lubił. Humor miał taki, że go na pogrzeby nie zapraszano, bo by na cmentarzu do śmiechu pobudził.
W Warszawie miał przyszły starosta dostać pismo polecające go panom pocztmistrzom, jako jadącego w pilnym interesie J. K. Mości.
Pora była jesienna i chłodna, ale przewidując to Żmigrodzki miał w nogach puzderko z flaszkami napełnionemi wódką gdańską i kubek, srebrny dobrej miary. Raczyli się więc po drodze, naprzemiany zakąsując to piernikiem toruńskim, to półgęskiem.
Do Warszawy przybyli nie opatrzywszy się. Tu gościć nie myśleli i natychmiast wybitym naówczas traktem saskim podążyli nad Elbę. We Wrocławiu pierwszy raz ciepłego czegoś zjedli.
W drodze spotykając się ciągle z jadącemi do Warszawy, mieli sposobność się dowiadywać o zdrowiu króla. Zaręczano im, że i Brühl i on cieszyli się jak najlepszem. Działo się to dnia trzeciego października.
Dnia następnego Żmigrodzkiemu zostawując zupełną swobodę obracania się tu wedle własnego natchnienia, rotmistrz z listami udał się naprzód do Brühla. Nie zawsze do niego dostąpić było można. Dopiero przed samym obiadem, wystawszy się w przedpokoju, Tołoczko został przypuszczony do oglądania pożółkłej twarzy ministra, który udawał jeszcze młodego, strojny był z przepychem i elegancją, ale na obliczu zmęczonem nosił najsmutniejszą przepowiednię.
Brühl okazał się nadzwyczaj dobrze usposobionym,