Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 108.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

króla nie chciał minister odstąpić ani na chwilę. Droga do zamku trwała dosyć długo.
Zbliżając się ku niemu, Brühl zatrzymał swój powóz, wysiadł i przystąpił do królewskiej lektyki. Tu pochylony, w postawie pokornej, bardzo długo z królem rozmawiał. Królewską lektykę wnoszono w bramę zamkową, gdy Brühl odstąpiwszy od niej, skierował się ku Steinheilowi.
Pomógł mu wysiąść z tego pudełka, w którem był zamknięty i przywitał nadzwyczaj miłym uśmiechem.
— Panie radco — odezwał się — niewiem czy król J. M. kazał wam się stawić zaraz na zamku, ale mnie dał polecenie powiedzieć wam, że się czuje trochę zmęczony i życzy abyście poczekali aż wezwać was każe.
— Byle by to nie zbyt długo trwało, bo ja nie dworak, życzę sobie do Frankfurtu powrócić.
— Macie słuszność, Frankfurt jest jednem z najprzyjemniejszych miast niemieckich — mówił Brühl — pobyt w nim bardzo miły, woda bardzo zdrowa... klimat łagodniejszy niż u nas. Rozśmiał się w końcu.
— I pieniędzy tam mają dużo... Żegnam was — dodał — dam znać, gdy król wezwać was raczy.
Rezydent nic nie odpowiedział i poszedł pieszo do gospody.
Niespokojny, rozdrażniony, Brühl rozpoczął na zamku od śledztwa, kto śmiał Steinheila wpuścić tak do przedpokoju, ażeby go N. Pan mógł spostrzedz.
Jedni składali na drugich, Brühl przypominał, że za tę zbrodnię, dopuszczenia kogoś bez jego wiadomości, karą było — wygnanie. Nastraszył wszystkich, ale nie wypędził nikogo.