Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 021.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tryumfując więc na oko, wszystko jak chciał sprawiwszy, Radziwiłł wcale się nie czuł szczęśliwym.
Po odjeździe Sapiehy, z którym aż do tego dnia po bratersku byli, i dopiero z rana jakoś zaczęli się jeden drugiemu przekomarzać — popadł wojewoda w senność, spoczywał, a przebudziwszy się — wszystkie cirkumstancje rozważając, zmiarkował, że z Sapiehą przyjaźń braterska na włosku już wisiała. Sam nie wiedział czy ją miał odnawiać, lub cale o nią nie troszczyć.
Wszystko zważywszy do czasu postanowił z Sapiehą tak się obchodzić, jak gdyby między niemi nic nie zaszło. Tołoczko zaś na Antokol przybył z mocnem postanowieniem, że noga jego nie postanie w kardynalji.
Dnie te wszystkie po ufundowaniu bardzo niespokojne były, gotowało się jak w garnku. Chociaż większych napaści nie było, ani po ulicach bójek, po przedmieściach, po zaułkach, w szynkach strzelano i rąbano się ciągle. Ludzi niepodobna było utrzymać — wykradali się po nocach.
Czartoryskim to już dokuczyło równie jak Flemingowi i pożegnawszy Massalskich, ruszyli precz z Wilna.
Wybrali do tego ranek wczesny, spodziewając się, że opoje wojewody zaśpią go i dadzą im wyjść spokojnie.
W istocie nikt im drogi tamować nie myślał, ale przeszli jak przez rózgi nim się z Wilna wydobyli, bo wszędzie ich gawiedź przeprowadzała śmiechami i drwinami.
Radziwiłł bez mała sam ze swoją partją pozostał.