Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 1 143.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wróciła się nawet, nie spojrzała na nich i parę tylko razy nie odwracając się przywołała do siebie rotmistra, zadając mu pytania.
Cały przebieg rzeczy tego wieczora, jakie uczynił na niej wrażenie, ona sama może nie umiałaby powiedzieć. Były chwile, iż się cieszyła tem, gdy jej niechętnego gbura wojewodę, obelżywie traktowano, ale zwycięstwo Czartoryskich i jej obozu, czasem też ją oburzało. Czuła, że całem sercem ani po jednej, ani po drugiej stronie stanąć nie mogła.
Manifestacja w kościele, choć pozornie była tryumfem, w istocie szerzyła klęskę i gdy ku końcowi zapytał jej pocichu Tołoczko:
— Cóż pani hetmanowa na to?
Odparła żywo:
— A cóż, przyznali się, że mu rady dać nie mogą. Manifestu nawet wątpię, aby do Akt wnieść dopuszczono, Radziwiłł z niego śmiać się będzie. Jest to więc na gwałt wołanie: gwałt, gwałt, ratujcie. A, co gorzej, pokazują, że w kraju nie mają się do kogo odezwać o ratunek, kiedy im protekcja Imperatorowej potrzebna. Wszystko to — żal się Boże rozumnych ludzi, dosyć nieroztropnie prowadzone. To tylko dobre — dodała w końcu, że bitwy ani krwi przelewu nie mamy się co lękać, kto tak krzyczy żałośliwie, ten bić się nie myśli.
Szukała oczyma po kościele hetmanowa męża, bojąc się, aby nie wystąpił niepotrzebnie, ale go nigdzie nie dopatrzyła.
Radziwiłł trzymał wszystkich około siebie. Pito, wyśmiewano się na całe gardło. Nie przeszkadzało to, ażeby jakichś nie wydawano rozkazów, nie od-