Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 1 136.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stały tu powozy z pocztami dygnitarzy, czeladzi państwa i lud.
Do kościoła już nie wpuszczano. Tu obrócić się było trudno.
Tron biskupi na nowo odświeżony, obwieszony karmazynowemi aksamitnemi ścianami z fręzlą złotą, uderzał oczy naprzód, a obok niego na podwyższeniu znacznem przygotowane było siedzenie, wspaniałe krzesło, wprawdzie bez baldachymu, ale miejscem, które obok tronu zajmowało, odznaczające się.
Zagadką było kto je zajmie, dopóki z zakrystji w towarzystwie kanonika czyniącego mu honory, nie wyszedł mężczyzna w pełnym mundurze wojsk russkich cały orderami obwieszony. Poznano w nim pułkownika Puczkowa, którego Czartoryscy sprowadzili, aby był świadkiem tego co się tu działo.
W kościele pomimo ścisku uroczyste panowało milczenie.
Poniżej tronu i siedzenia pułkownika, na kilku stopniach w presbiterjum widać było liczny dosyć zbiór osób, ze strojów, elegancji, powierzchowności pańskiej, na dygnitarzy wyglądających.
Pomiędzy niemi lepiej oświadomieni pokazywali sobie Fleminga, słynnego naówczas z bogactw, Czartoryskich, ich adherentów, przyjaciół, pomocników, kilku cudzoziemców, i młodego, z Petersburga niedawno powróconego, stolnika Poniatowskiego.
Stał tu na widoku bardzo hetman Massalski, usiłujący sobie nadać powagę wielką, wysokiemu swemu dostojeństwu odpowiadającą. W twarzach tego zgromadzenia, które nie okazywało się wcale pobożnem i dosyć swobodnie prowadziło rozmowę, jakby w teatrze