Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 1 117.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

razie, dawajcie do zrozumienia, iż mogą być dodatkowe żądania uzupełniające. Nie chcę zgody i nawet takiego kulawego pokoju z niemi. Nie mogę paktyzować z warchołami.
— Jakże wam szło? — wtrącił wojewoda.
— Zbyt dobrze jak się okazuje — rzekł starosta. — Książe sam nie występuje, ale skryty gdzieś słucha i wszystkiem kieruje.
— To się rozumie! — szepnął Czartoryski. — Im ta zgoda potrzebna, czyni ich wspaniałomyślnymi... mnie ona szkodliwa, bo się okaże, iż malowałem tego djabła czarniejszym, niż jest w istocie.
— Wiedzą, żeś pojechał do mnie? — zapytał w końcu.
— Mogą się domyślać, chociażem inny wynalazł pretekst — odparł starosta.
— Powracaj że. Jeżeli będą skłonni do zgody, przywoź mi spisane jej warunki. Potrzeba tam coś wtrącić takiego, aby się wszystko rozbiło. Rozumiesz mnie.
Drzwi się zaledwie zamknęły za starostą, gdy Czartoryscy pocichu z sobą żywo zaczęli coś roztrząsać. Stolnik pozostawiony na stronie, przypatrywał się atlasowi, który leżał na stronie rozłożony.
— Lękam się, ażeby mnie nie dosyć zrozumiano. Sprowadziłem pułkownika, aby mu pokazać anarchję naszą, a pokażę mu zgodę i sam sobie kłam zadam!!
— Nie rozgrzewaj się tak — wtrącił wojewoda — ugoda nie podpisana. Łatwo ją uczynić niemożebną.
— Ale chyba pokoju chcą a tout prix! — zawołał kanclerz — kiedy nawet księcia Hieronima, przyszłego swojego marszałka, chcą mi poświęcić.