Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 1 103.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Karol, dzięki ludziom, co mu bębenka podbijają, głowę sobie zalewa, szaleje, unosi się, naraża całemu światu, ale on zawsze sobie da radę w końcu, ma czem sypnąć i usta zamknąć, a ci co mu pomagają, padają ofiarą.
— Słowo w słowo to mówiłem wczoraj — rzekł Sapieha. Zdaje się, że trybunał, mimo Czartoryskich będzie ufundowany, choćby przyszło do krwi rozlewu, ale zamiast krwi — poleje się atrament. Wiadoma rzecz, że trybunałowi należy się warta honorowa, którą hetmanowie dostarczyć powinni. Hetman Massalski wprost oświadcza, że jej nie da. Cóż tedy? obrócą się do mnie, abym ja ją przysłał. Nie mam żadnego pozoru dlaczego bym jej miał odmówić.
Hetmanowej usta się ścięły mimowolnie z gniewu wyprostowała się dumnie.
— Jakto! myślisz mu wartę postawić?
— Przepraszam cię, myślę jak nie postawić, ale dajże mi na to sposób — odparł Sapiecha.
Księżna wsparła się na łokciu i dumała.
— Narażę sobie Radziwiłła, to nieunikniona, ale się później da przejednać, o to mniejsza, rzecz główna dlaczego ja mam mu tego odmówić co się każdemu Trybunałowi należy? Dlaczego?
Zadawszy to pytanie, na które w istocie odpowiedź była trudna, hetman wstał i poszedł drażnić ulubioną żony papugę, którą zawsze przyprowadzał do złości.
Księżna zadzwoniła i kazała nakryć klatkę. Nie odpowiadała nic.
— Jesteś pewny, że trybunał stanie? — zapytała męża.
— Tak się zdaje nie mnie samemu, ale wszy-