Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 1 093.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kardynalję zdaleka można było rozpoznać. Otaczały ją kupy ludzi stojące na ulicy dokoła i przypatrujące się wyjeżdżającym i wjeżdżającym. Mówiono w tych tłumach, że książe miał wyjeżdżać sześcią niedźwiedziami na miasto, inni utrzymywali, że wyjedzie nago, na srebrnej beczce jako Bachus i t. p.
Najniedorzeczniejsze plotki trzymały ciekawych tu, przysłuchujących się wrzawie dochodzącej tu ze wnętrza.
Nie było wątpliwości, że ucztowano u wojewody, a tam się rzadko biesiada kończyła bez jakiegoś wybuchu. Kareta ks. Krasińskiego z wielką trudnością mogła się zbliżyć do bramy, potem dopiero za pomocą czeladzi wojewody, która niemiłościwie rozpędzała ciekawych, wtoczyła się w oświecone wrota i ogromne sieni tak pełne ludu jak ulica.
Tu wesołość panowała jak zwykle po chmielu, a z beczek piwnych czerpano jeszcze.
Biskup Krasiński wysiadł do tej samej sali, w której rano oczekiwano konferencji, ale tu nikogo nie było. Na krzesłach w kącie spało kilku dworzan już doprowadzonych do tego, że dłużej na nogach się utrzymać nie mogli.
Przez drzwi otwarte widać było cały szereg pokojów, mniej więcej pełnych gości, a w końcu rzęsisto oświecone stoły, przy których wojewoda przyjmował.
Tu naprzemiany panowało milczenie, po którem następowały wybuchy śmiechów i krzyku.
Biskup wstrzymał się zamyślony, czy mu wypadało w sprawie ważnej przystąpić do tak mało przygotowanych do niej ludzi, ale miał nadzieję, że kogokolwiek znajdzie trzeźwym i będzie mu mógł zdać