Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 1 084.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wielkiej na dole, aby mógł słyszeć wszystko i rozeznać głosy.
Radzili mu przyjaciele aby lepiej ciekawość swą poskromił i czekał na osobności rezultatu, bo się obawiali aby czemś podrażniony nie wyrwał się z ukrycia i wszystkiego nie zepsuł swą niecierpliwością.
— Ale cóż bo, panie kochanku — odezwał się — rozumiecie, że ja taki jestem gorączka? Mnie to ani ziębi ani grzeje, wiem z góry, że z tego nic nie będzie.
Umocowani od Czartoryskich mieli tedy przybyć na godzinę trzecią i na przyjęcie ich wszystko było w gotowości takiej, ażeby nic nie zdradzało, że się tu coś miało niezwykłego odbywać. Chodzili więc ludzie, zaciągały warty, przyjeżdżali goście, wchodzili i wychodzili mnodzy Radziwiłłowscy klijenci.
Biskup Krasiński i Brzostowski kasztelan oczekiwali już od godziny, a na twarzy biskupa łatwo poznać było, iż otrzymanemu rezultatowi swych starań rad był niezmiernie i sobie przypisywał tak szczęśliwie zapowiadającą się ugodę.
Książe też na swem miejscu drzemał osłoniony parawanem, który maskował drzwi otwarte. Przy nim stał do posyłek wyznaczony młody Orzeszko, dworzanin na służbie dnia tego.
Uderzyła godzina trzecia.
W ulicy ruch był i taki ścisk przed kardynalją, że przybywający, których się spodziewano lada chwilę, w tłumie rozpoznani być nie mogli. Domyślano się też, że jawnie się pokazywać nie zechcą.
Czekano tedy, niecierpliwie. Na wieży też uderzył pierwszy kwadrans, Radziwiłł kazał nieco uchylić parawanu.