Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 1 074.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na starających się zbywać nie było powinno, ale strażnikowej Koiszewskiej każdy się obawiał. Powiadano, że męża w ryzie trzymała, wiedziano, że z córką też obchodziła despotycznie, nie ważył się nikt do jej ręki.
W domu strażnikowej osób bywało mało, ona też nie lubiła wizyt i często wyjeżdżała. Tyle tylko, że ją w niedzielę i święta widywano przybywającą z matką do kościoła i modlącą się ze smutnym twarzy wyrazem. Ubolewano nad jej losem.
Tołoczko, który jakoś rzadko kiedy niedzielę u hetmana przesiadywał, jeżdżąc zwykle do domu i gospodarstwa, panny Anieli nie widział prawie i nie znał wcale. Uderzyła go postawa i twarzyczka, serce mu zabiło. Po mszy, gdy wychodzili, zaraz w progu zapytał rezydenta hetmana, Sniegurskiego, ktoby była.
— A cóż to pan rotmistrz, naszej panny strażnikównej nie zna? — zapytał chorąży.
— Jeżeli się nie mylę, po raz pierwszy ją widzę — rzekł Tołoczko.
— Panna wcale niczego, a nosi taki smutek w oczach, że mi jej czegoś żal — rzekł rotmistrz.
— Ale bo w istocie dola jej nie do zazdrości — mówił dalej chorąży. — Koiszewska strażnikowa Trocka, szacowna i zacna matrona, ale panie kozak w spódnicy, trudno z nią żyć. To też słyszę, córka tam krzyż pański nosi z nią.
— Dlaczego? — badał Tołoczko.
— Bo wychowywała się, czy przebywała często u ciotki w domu eleganckim, wedle nowej mody i to do niej przylgnęło, a Koiszewska tego obyczaju i parle franse cierpieć nie może. Ztąd pono między matką