Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 1 037.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pogładził się po łysinie, która już przeświecała mu z wierzchu głowy, choć bujne włosy dokoła ją otaczały.
Księżna długo się wpatrywała w niego.
— Wiesz co, rotmistrzu — rzekła — zróbmy z sobą umowę, choćby pod zakładem, waćpan będziesz nam jako przyjaciel, towarzyszył na Trybunał do Wilna, a ja za to, żem mu słodki przerwała spoczynek, obowiązuję się znaleźć ci żonę, która wszystkim twoim odpowie warunkom.
Tołoczko chciał to w żart obrócić.
— Rączki całuję W. Książęcej Mości — odezwał się — ale nie śmiałbym takiego kłopotu narzucić, gdy ich jest i bez tego dosyć. Myślę zostać Maltańskim Kawalerem.
— Ja na to nie pozwalam — przerwała hetmanowa. Veto! No, przybijmy targ.
Stojący blizko Sawicki, wojski lidzki, obrócił się do Tołoczki.
— Waćpan byś księżnie jejmości na kolanach powinien dziękować, a to się jeszcze drożysz. Z tak pięknych rąk na ślepo żonkę można brać.
— Mościa księżno — wtrącił rotmistrz — boję się nawet z łaskawych rąk jej brać żonę. Za starym się czuję, ale gotówem i bez żadnej remuneracyi jechać na Trybunał, byleby mnie państwo kazali, a jam się tam przydał na co.
— O! bardzo! bardzo! bardzo! — wtrąciła wojewodzina — już tylko jedź, reszta się znajdzie. Pojedziesz?
— Jam sługą W. Książęcej Mości — odparł Tołoczko.