Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Ostrożnie z ogniem 110.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mnie, nie — odpowiedział Jan, ale siwego to prawda — poleciał jak szalony.
— Byleby mu się co nie stało!
— O! ręczę że nie — pobieży wprost do stajni. —
— A pan pójdziesz piechoto. —
— A ja — pójdę piechoto — nie ma w tem nic nadzwyczajnego — jestem myśliwy.
— Widać, że pan jak my polubiłeś to miejsce, odezwała się Julja, pomimo cichych prośb Marji, która dalszą odradzała rozmowę. —
— Dziś jestem tu zupełnie przypadkiem; koń, któremu puściłem cugle, sam mnie tu zaniosł.
— Mamy więc podziękować koniowi. —
— Nie — ale ja za mego konia powinienem przeprosić.
— Przeprosić, za co?
— Za natręctwo, za włóczęgę. —
— Któż może panu zabronić chodzić i przesiadywać gdzie zechcesz?