Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 266.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dał słyszeć głuchy i daleki naprzód, potem coraz wyraźniejszy... Oddział jakiś nadbiegał znowu. Siemion, który na czatach stał, obawiając się napaści, wnet na swoich krzyknął.
Wprędce w ulicy, ukazało się kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt koni, ludzie zbrojni, rycerstwo polskie, dwór jakiś pański. Był to nadbiegający Zbigniew z Brzezia, marszałek, który przed gospodą z konia zsiadłszy, natychmiast Siemiona powołał groźno do siebie...
Litwin widział go przy królu i nie mógł wątpić, że od niego przybywał.
Marszałek zapytał o sprawę całą, szorstkiem i krótkiem słowem i kazał sobie zdać komorników królowej. Dwie Szczukowskie nie mówiąc nic, zostawił w ręku Siemiona i kazał mu się samemu z oddziałem wynosić stąd...
Ani się śmiał opierać Połoczanin... Związanych komorników gdy prowadzono, Zbigniew zapytał o tych, których niedostawało, lękając się, aby ich osobno nie wiązano, ale czeladź świadczyła, że ich nie ujęto. Femka, która czuwała nad królową, pierwsza postrzegła przybycie Polaków i dała o niem znać pani.
Marszałek też sam powoli, dopytawszy o królowę, ociągając szedł do niej, kosztowało go to wiele być zwiastunem złej wieści, lecz mógł też być dobrą radą uciśnionej. Gdy wszedł po cichu na próg izby pustej, w której nietknięty stół do