Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 256.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wy mnie z rąk zbójom wyrwali — dodał Rusin — Bóg dał, że się wypłacę.
Ciężko mu mówić było, ocierał pot z czoła i stękał.
— Słuchajcie — dodał. — Król w Horodle w wielkim księciem Witoldem się zjechał. Poszli z sobą gadać, aby ich ludzie nie podsłuchali, między drzewa co za Gródkiem nad wodą stoją, a ja tam leżałem w krzakach... Siedli o trzy kroki odemnie, a gdy mówić z sobą zaczęli, już mi się ruszać nie było można. Witoldby ubił... Musiałem leżeć jak trup i śpiącym się uczynić.
Kormaniec zatrzymał się trochę.
— A wiecie co mówili z sobą? — dodał — że królowa pana naszego z wami zdradza, że was wszystkich trzeba do ciemnicy i pod miecz dać. Panny co są przy królowej, Witold posłał zabierać, aby je na męki brać. Was, Wawrzyna, Jaszka, Piotrasza, Dobka, Jasia, król kazał wnet uwięzić, a sierdził się i odgrażał gardłem.
We mnie słuchając tchu nie stało i ledwiem doleżał, a gdy potem przyszło wstawać, jakby połamane kości wszystkie czułem w sobie... Nie pytaj jakem siadł i zbiegł i jak powrócę, nikomu nie mów nic, siebie ratuj!! Konia wyprowadź i uchodź.
Stał słuchając Hincza, oniemiały z zadziwienia i strachu.
Los biednego człowieka nie obchodził go