Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 254.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sądził, że to który z towarzyszów sobie igraszkę z niego czyni, gdy z ciemności wynurzyła się twarz i ręka, która mu znaki dawała.
Nie mógł poznać kto był, lecz wiedział, że nikt z towarzyszów podróży. Konia więc dając jednemu ze swoich, skoczył w tę stronę zkąd go dochodziło sykanie.
Z za zrębu gospody ręka znowu dała mu znak, wpadł więc między dwie ściany, w ciemny kąt, i nie wiedział co dalej miał począć, gdy go ktoś ujął za rękę i wgłąb tego zaułka pociągnął.
Hincza sam już nie wiedział co się z nim działo. Od ulicy i smolnych beczek jedna ze ścian słabym była oświecona odblaskiem, więc, żywy a niecierpliwy, tego, który go prowadził chwyciwszy ku światłu, zajrzał mu w oczy i krzyknął.
— Kormaniec!! a ty tu zkąd?
— Tst! tst! — odparł dyszący niespokojnie człek i oglądając się do koła, jeszcze dalej w głąb po śmieciach i brudach go prowadził.
Hinczę niewiedzieć czego strach jakiś ogarnął.
— Stój to — rzekł — mów, zkądeś się tu wziął? czego chcesz?
Kormaniec ten należał do gońców królewskich (kursorów), których nieraz z pismami wyprawiano, a był on Hinczy dobrze znany z tego, że mu on życie ocalił, gdy go w Krakowie, za-