Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 253.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nich się uganiać i tej ciszy pustynnej wśród drzew zażywać, która mu nad ludzi towarzystwo milszą była.
Nazajutrz stanąć już miała Sonka w Medyce. Nocleg przypadał w wiosce, która dworu nie miała, tylko wielką gospodę, a z tej wyrzucono dla królowej co żyło i parę chat sąsiednich przygotowano także dla dworu. Burza po południu trochę wstrzymała podróżnych, bo się przed ulewą schronić było potrzeba, na nocleg więc już po nocy dociągnęli. Troskliwi stanowniczowie parę beczek smolnych na targowicy przed gospodą zapalili, aby weselej królowej było. Z okrzykami i śmiechy dwór stanął i rozgaszczać się począł.
Hincza, który wszędzie rej wodził, pierwszy skoczył gospodę opatrzeć, nie wydała mu się piękną, lecz innej nie było.
Stoły już znaleźli pozastawiane i zapach pieczonych mięs ich dolatywał, Hincza zabierał się i tu marszałkować, gdy do konia swego wybiegłszy, bo szlachcic o nim zawsze musiał jak o sobie pamiętać, usłyszał z boku sykanie.
Odwrócił się, lecz wśród ciemności nikogo widać nie było. Sądził, że ono nie do niego się stosuje i konia, popuściwszy popręg, miał prowadzić do żłobu, gdy syk ów natrętny bliżej jeszcze dał mu się słyszeć, a przy nim jakby imię jego, głosem znajomym, choć na razie do rozpoznania trudnym, wymówione żywo.