Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 245.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Siedział milczący po dniach całych, niepomiernie wiele pił wody i mówił sam do siebie.
Przed obcymi nie umiał i nie lubił się wywnętrzniać, unikał ich, ale z poufałymi, którym wierzył, rad był, nawet w najważniejszych sprawach radzić się i roztaczać żale przed nimi.
Tak też drugiego dnia wieczorem, gdy kapelan Mikołaj nadszedł, aby królowi, surowo posty wszystkie zachowującemu, suche dni przypomnieć, Jagiełło zwierzył się z ucisku serca.
— Bogu je potrzeba ofiarować — odparł kapelan.
Jest to wszystkim osłabłym ludziom właściwem, że sami brzemieniowi podołać nie mogąc, radzi się niem dzielą z drugiemi. Niepowstrzymał się Jagiełło, charakteru kapłańskiego będąc pewnym, iż tajemnica dochowaną zostanie, by się przed ks. Mikołajem na dolę swę nieposkarzył.
Na pierwszą wzmiankę o tem, co tu Witolda przywiodło i jakie oskarżenie ciążyło na królowej, kapłan ręce załamawszy, począł zaklinać króla, aby zbytnim pośpiechem, uległością gwałtownemu księciu, nie popełnił niesprawiedliwości.
— Miłościwy królu — zawołał — najuboższa niewiasta, chociażby kmiecia żona, gdyby ją obwiniono, miałaby prawo domagać się dowodów. Cóż dopiero gdy o królowę idzie, o matkę twojego następcy? o niewiastę na tron wzniesioną?