Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 219.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rozwiązał mu usta książe, chcąc od niego całej prawdy.
Strasz zamiast niej, obmyślaną dobrze potwarz przynosił.
— Nie ma co taić — rzekł — srom i hańba, co się dzieje na krakowskim zamku. Po dniach całych i nocach, królowa wyprawia swawole z młodzieżą, dobierając sobie najurodziwszych. Wszyscy palcami wytykają jej kochanków... Hinczę z Rogowa, Wawrzyna Zarębę, Janka z Koniecpola, dwu Szczekocińskich...
Stara jej piastunka Femka i dwie Szczukowskie o wszystkim wiedzą i drzwi pilnują.
Nie ma dziwu, że choć król na łowach ciągle, a w domu gościem, dlatego kolebek u nas dosyć, a rychło znowu jedna będzie potrzebną.
Bystro spojrzał na mówiącego Witold, któremu twarz bladą oblała krew, bo i zazdrość gniew powiększała.
— Patrzaj co mówisz, abyś tego dowiódł — zawołał — niemałej to wagi rzecz... królowę obwinić... i srom rzucić na ród pański.
Strasz, jak był gwałtowny, widząc że już się cofać nie mógł, począł się w piersi bić i palce na palce zakładać, przysięgając, że mówił prawdę, że wszyscy wiedzieli o tem, że na ulicach Krakowa chłopięta małe ulubieńców królowej sobie śmiejąc się pokazywały.