Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 188.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wałam się pozdrowienia — rzekła... Zabolało mnie to! zabolało!
— Witolda też boli, że wasza miłość, o nim tu zapomnieliście — mówił kniaź Jerzy. — Ja tu z tem od niego przybyłem, abym żal jego przywiózł i...
— I co? — dumnie spytała Sonka.
— Przebacz, królowo moja — śmiało dokończył Jerzy — no... i przestrogę.
— Groźbę, powiedz raczej? — wtrąciła Sonka.
— Nazwijcie to jak chcecie — zimno ciągnął kniaź — Co mi polecono, to wam niosę. Witold srodze na was zażalony. Innego się po was spodziewał, z czem innem was na ten tron słał, należało mu się więcej... Pomnijcie, miłość wasza, że ręka jego sięga daleko, a nikogo się on nie lęka.
— Więc i mnie nie powinien — przerwała obrażona Sonka. — Chciał odemnie pewnie, abym dla niego zdradziła męża? służyła mu jak niewolnica?
Uśmiechnęła się.
— Mój kniaziu, siostrzenicą jego nazwać bym się nie była godną, gdybym taką niewolę ścierpiała!! Jestem mu wdzięczną, ale słuchać go nie powinnam i nie mogę...
— I nie będziecie? — zapytał kniaź.
— Nie będę! nie!! — gniewnie odezwała się