Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 184.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czył w duszy, musiał go do służby nazad powołać, a Zbyszek ścierpiał go pod sobą jako podkanclerzego.
Po takim upadku człowiek gdy się podniesie, zawsze go to uzuchwala. Czuje się niezbędnym, takim w istocie teraz był i sądził się podkancleczy. Pozwalał też sobie wiele bezkarnie, gdy mu ową maciorę przebaczono.
Wśród uczty właśnie, jeden z tych co tu przeciwko Oleśnickiemu, stronę Witoldową trzymali, młody Mielsztyński, zbliżył się po za krzesło podkanclerzego. Opatrzywszy dobrze, aby ich nie podsłuchano, do ucha mu szepnął.
— Cóż napiszecie o tej — księże podkanclerzy?
Odwrócił się trochę zdziwiony Ciołek, popatrzył mu w oczy długo i zdawał się wzrokiem wyrzucać uczynione pytanie, odpowiadać na nie ochoty nie mając.
— Jeżeli nie napiszecie, to choć pomyślicie? — szepnął Mielsztyński — a jabym rad sąd wasz wiedział?
— Abyś go roztrąbił! — dodał podkanclerzy.
— Nie, abym się z niego nauczył co o przyszłości — odparł młody.
— O przyszłość pytajcie nie mnie, a Henryka Czecha, który ją we gwieździech czyta — zaśmiał się Ciołek.