Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 138.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

twarzą pogodną, którą zawsze miała dla niego, siedziała jednak trochę posępniejsza i zamyślona więcej niż zwykle. Napróżno król pobudzał ją do uśmiechu. Przebiegał on po jej ustach i znikał. Jagiełło takich chmurnych twarzy przy sobie widzieć nie lubił.
Nazajutrz co było senatorów w Krakowie, biskup Zbyszek, urzędnicy od rannej godziny oblegali zamek.
Spraw zalegało mnóstwo, nie dano wytchnąć po podróży, przychodząc z niemi. Duchowni z różnych stron kraju z mnogiemi prośbami oczekujący na Jagiełłę, ze skargami, ze sporami cisnęli się, starając wyjednać potwierdzenia dawnych przywilejów, lub uzyskać nowe. Cały dzień tak trzymano go znużonego niezmiernie, wzdychającego, tak że żonę, córkę i przyszłego zięcia ledwie mógł widzieć na chwilę.
Wprawiło go to w złe usposobienie, które zamyśleniem i milczeniem się objawiać zwykło. Może i chmurka nieschodząca z czoła pięknej Sonki, przyczyniała się do utrapienia starego. Kilka razy w ciągu dnia zapytywał ją król po cichu, czy miała powód jaki do smutku.
— Nie mam żadnego i smutną nie jestem — odparła królowa.
Jagiełło badać nie śmiał. Późno już, nim się na spoczynek miał udać, opanowany tą myślą, iż Sonka była nie tak wesołą jak zwykle, kazał