Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 118.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sprawę wiary oddzielał od ziemskich i państwo chciał rozszerzać, Jagiełło lekając się obu, znajdował się w najprzykrzejszem położeniu.
Witolda nie chciał zniechęcać dla siebie, z powodu małżeństwa, do którego on mu miał dopomagać, Zbigniewa zaś obawiał się, bo go nieustannie miał przy sobie i nad sobą, a on wyobrażał i większość duchowieństwa i przeważną część senatorów i rady.
W duszy stary, znużony król, był za pokojem nie za nową wojną, obawiał się potęgi papieża i Kościoła.
Widać było z oblicza na poły strwożonego, na pół znękanego, że rozmowa ta dręczyła go i niemiłą była. Spoglądał ku Witoldowi, jakby go o litość błagał. Lecz właśnie stan ten Jagiełły skłaniał księcia do silniejszego następowania.
— Zygmunt Korybut bądź co bądź wyruszy do Czech! — rzekł Witold — na to się przygotować potrzeba. Ja go pewnie wstrzymywać nie będę.
— Ale zaręczenie dane Luksemburczykowi! — wołał Jagiełło cichym, stłumionym a poruszonym głosem. — Narazimy go sobie, uczynim nieprzyjacielem... właśnie gdy wojna z zakonem lada godzina nieuchronna.
— Zygmunt nigdy naszym ani niczyim przyjacielem nie będzie — wykrzyknął Witold. — Znać potrzeba tego człowieka. Jedno złoto go może