Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 110.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

który się jej uśmiechał, ręką dając znak powitania.
Zboku stojący Witold badał wrażenie... W oczach Julianny gniew pałał, groźno zmierzyła niemi króla i cofnęła się nieco.
Jagiełło mógł się dobrze przypatrzeć swej przyszłej i nic nie uszło badawczego starca wzroku. Ruszył się z za stołu i z siedzenia, aby zbliżyć do Sonki, która nie okazywała najmniejszej trwogi.
Zawsze dość niewyraźnie, prędko i zająkliwie mówiącemu królowi, w tej chwili słów zabrakło. Uśmiechały się usta tylko i gorzały oczy.
Zbliżył się prawie nieśmiało i ujął księżniczkę za rękę; patrzał a patrzał jej w oczy.
— Ja ciebie — odezwał się nareszcie — ot taką małą widziałem — aleś mi wyrosła.
Sonka nie wiedziała co odpowiedzieć.
— A ja, prawda! — dodał — postarzałem dużo...
Dziewczę tylko głową potrząsnęło...
Julianna stała tuż ciągle, lecz Witold dał jej znak i odprowadził sam na stronę, zostawując Sonkę z królem, aby swobodniej mogli przemówić do siebie.
Milcząca ustąpiła Julianna, bledsza coraz i drżąca. Nie słychać już było rozmowy Jagiełły cichej z Sonką, bo na kominie ogień trzaskał, a z sali gwar coraz huczniejszy dochodził.