Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 091.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

świetle kaganka przypatrzywszy mu się, krzyknął nań.
— Hincza? a tyś tu zkąd?
— Z Wilna, miłościwy panie.
— A Zbyszek?
— Jeszcze jedzie...
— Porzuciłeś go?
— Bo mi się do mojego pana stęskniło.
Rozśmiał się król palcem mu znak dając, aby się przybliżył.
Hincza stawił się tuż.
— Mów, widzieliście ją?
Pałały oczy staremu i twarz się trzęsła, gdy to mówił.
— Mów, niezdaro!
— Widzieliśmy, miłościwy panie, — rzekł — widzieliśmy to cudo, a jak człowiekowi, gdy w słońce spojrzy oczy potem bolą, tak nam popatrzywszy na nią.
Rozśmiał się Jagiełło...
— Mówże jaka jest?...
Hincza musiał się namyślać od czego miał poczynać.
— Miłościwy panie — odparł, — albo to człowiek może taką piękność opowiedzieć. Ja jakem żyw, nie widziałem podobnej... Czarnobrewa, z oczyma jak dwie gwiazdy, uroda śliczna, postawa królewska, biała jak mleko... Ludzie mówią, że dobra i litościwa...