Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 067.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O! ten Zbyszek — zawołał — ten Zbyszek, com ja go sobie sam na moje utrapienie wychował i wyniósł... a teraz słuchać go muszę...
Ani przeciw ni za, nie rzekł słowa biskup.
— Jak sądzicie? — dodał król — uproszę go ja, aby mi Sonki wziąć nie bronił?
Zamyślił się Jastrzębiec i szepnął głos miarkując.
— Tem tylko chyba, że mu żoną z rąk rzymskiego króla zagrozicie...
A po małym przestanku dodał poufnie.
— Jego wyślijcie, aby Sonkę widział i sądził czy na żonę dla was przystała, jemu powierzcie sprawę. Odrzucić nie będzie mógł, pojedzie... Któż wie, może skłoni się sam, albo Witold go potrafi zjednać...
Na tem skończyła się z biskupem rozmowa. Powstał, król także z siedzenia się poruszył i przystąpił ku niemu. Cicho skłoniwszy się mu do ucha, szeptać począł.
— Nie bądźcie przeciwni, nie zatruwajcie ostatnich dni moich. Krzyw wam nie byłem, nie bądźcie mi wrogami.
— Królu — podchwycił Jastrzębiec — my cię miłujemy wszyscy! a właśnie miłość ta przestrzegać każe...
— Mów za mną Zbyszkowi — nie dając dokończyć odezwał się Jagiełło i prowadził go do drzwi. — Mówcie mu, że mnie do grzechu prowa-