Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 053.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jagiełło cicho parsknął i w dłoni ukrył śmiech...
— Ja? królem? — rzekł. — A juści do dawania i obdarowywania tom ja król, kłaniają mi się gdy odemnie biorą, a no, nie wiesz, Cebulka, że ja nie mogę nic... nic... Co tu za panowanie w tej Polsce? Tu biskupi i panowie królują, a król słucha... Co ja mogę? Psy i psiarzy w pole wyprowadzić, w lesie tom ja pan, a w Krakowie... z jednej strony Zbyszek, z drugiej Wojtek, z trzeciej Staszek, a Jaśko z Tarnowa, a Mikuła z Brzezia, a wszyscy oni... Pojadę na Ruś, tam mi pokłony biją i mogę robić co chcę, a tu w Krakowie... daliby mi dopiero, gdybym swoją wolę chciał mieć...
— Miłościwy panie — szepnął niewyraźnie pisarz — mnie się zdaje, że gdybyście mojego pana słuchali, a jego w pomoc wzięli, onby tę samowolę ukrócił i panowalibyście sami.
Jagiełło głową potrząsł znowu.
— Zapóźno — rzekł — z panami tutejszymi już dziś nie porywać się do walki. Tamci królowie co przedemną byli nadawali im pergaminów i pieczęci, tak że już teraz oni od nas mocniejsi. Dobrze Witoldowi na Litwie, bo mu tam nie brużdzą bojary, a mruknie który, łeb mu zetnie, i reszta w mysze dziury się chowa. Tyś sam Polak, wiesz że tu król wszystkim służy, a jego pilnują tylko.