Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom I 025.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ale ogromne belki z prosta rzeźbione i malowane pułap okrywały.
Jedną ścianę niemieckim obyczajem zajmowały police piętrzące się wysoko, na których piękne misy, dzbany i naczynia różne na okaz były porozstawiane...
Kilka większych i mniejszych stołów ciężkich, z ławami wyścielanemi, wzdłuż izbę przerzynały. Wązkie okna zaszklone, z szybkami w ołów oprawnemi, światło skąpe rzucały. Przy jednym z nich Witold sam wieczerzał.
Nie przenosił on wzrostem owego wieku barczystych i rozrosłych rycerzy, miernie słuszny, ale silnie zbudowany, kształtny, zahartowany życiem czynnem, miał coś w postawie i obliczu, co go czyniło wielkim nawet wśród olbrzymów. Pociągła twarz wszystkich książąt litewskich, nie była u niego piękną, ale znaczącą i siłą napiętnowaną. Jaśniała na niej duma człowieka, który wiele złamał i zawsze zwyciężał. Oczy ciemne patrzały bystro, nakazująco, rozumnie, czoło nad niemi stało pełne, podniesione, jasne, usta miały wyraz wodza i pana.
Ani wiek, ani boje, ni więzienia i niewole, nie pozostawiły na nim gniotących śladów, nie odjęły mu potęgi, którą wyniósł z kolebki.
Teraz był to już człowiek, który młodość zostawił za sobą, ale starym ani się czuł, ni wydawał.