Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 263.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bystre oko Oleśnickiego czytało w twarzach zachwianie się, zwątpienie. Nie można było dopuścić dłuższych rozpraw, które groziły onieśmieleniem bardzo wielu...
Wystąpił więc podnosząc głos, tak że zagłuszył Spytka, Jan Głowacz z Oleśnicy, nie z tą powagą i majestatem słowa jak brat jego, ale z czysto polską rubasznością, której skutku na umysły był pewnym.
— Wielka to cnota taka pieczołowitość o dobro powszechne, jaką okazują ci, co króla nie chcą, a żądają bezkrólewia! Znamy ją, bo czasu kapturów można dobra duchownym zajeżdżać, pana i prawa nad sobą nie znać, gródki brać, skarby łupić... czego nawet za małoletniego nie wolno...
Znamy tych, co się boją o swe przywileje, że im nie o swobody szlacheckie, ale o wszelaką idzie bezkarność. My też, starsi senatorowie, cośmy u boku króla nieboszczyka stali, dbamy o swobody nasze. Daliśmy dowody tego, broniąc ich nieraz a karki nasze ważąc...
Miałożby zdanie kilku niespokojnych ludzi przeważyć tam, gdzie najznaczniejsza część narodu jest zgodną.
Jan z Koniecpola kanclerz, dodał za nim...
— Krzyczeć łacno, ale krzyk nie jest dowodem czego innego, tylko dobrego gardła... Za-