Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 254.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Od czasu napaści na Orzelec i porwania skarbu Dersław nikogo z blizkich swych przy arcybiskupie będących, nie widywał. Zerwać musiał z nimi, dopuściwszy się gwałtu. Widok Stacha zmięszał go niepomału.
Starszy od niego wiele, krewniak, poprowadził go nic nie mówiąc od drzwi do okna.
— Człowiecze — zawoła poważnie — co ty najlepszego czynisz! Srom rodzinie całej!! Opamiętaj się! Dla jednej głupiej dziewki gładkiej, choćby i księżniczką była, a której ci nie dadzą, zapomnieć o tem coś winien stryjowi, zawołaniu swemu, Bogu i ludziom! Na zgubę idziesz... w przepaść!!
Dersław się obruszył, rzucił, ale odpowiedzieć nie miał co. Sądząc, że chce uciec, Stach go zatrzymał za rękę.
— Co się stało ze stryjem, to nasza sprawa domowa — rzekł — wszystko się da zatrzeć i zagodzić, ale gorzej będzie, gdy z warchołami się sprzągłszy, jak słychać, wystąpisz przeciw biskupowi i królowej! Po co ci to? Zamykasz sobie drogę do wszystkiego...
Stryj ma do ciebie żal, ale jego ubłagać można, a gdy z husytami pójdziesz a zwiążesz się ze Spytkiem i Zbąskim, toś przepadł!!
Dersław spojrzał dziko na mówiącego.
— A cóż czynić mam! — krzyknął.