Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 217.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rozsadzonych koniach nie czas będzie dobiedz do Opatowa.
Usłyszawszy to królowa, znowu z tym pośpiechem i energią, który ją cechował, uderzyła w ręce.
— Koniuszego mi wołać — krzyknęła do wchodzącego dworzanina — tej chwili!
Hincza jeszcze rozpowiadał dalej, gdy już koniuszy wchodził na próg komnaty, nawykły do tego, że królowa prędko być usłużoną chciała.
— Wszystkie konie moje, tej godziny niezwłocznie rozsadzić po drodze do Opatowa — zawołała[1].
Koniuszy zaledwie przebąknął coś koni żałując, gdy Sonka mu przerwała.
— Słyszałeś rozkaz, nie ma wymówki. Odpowiesz za każdą chwilę straconą. Wszystkie konie moje na drogę do Opatowa, a najlepsze zostaną do mojej lekkiej kolebki. Idź! spełń!
Wyszedł zdziwiony koniuszy.
Z niecierpliwością Sonka oczekiwała na biskupa, który nadjechał, nie spiesząc się zbytnio, zawsze spokojny i nielubiący okazywać gorączkowego czemkolwiek zajęcia. Cierpiałaby na tem powaga jego.
Królowej wejrzenie szukało w jego twarzy

  1. Historyczne.