Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 107.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ale biskup Maciej milczący, znający ludzi, cierpliwy, zniósł te gniewy wiedząc, że w bucie już rodziła się obawa, zwątpienie jakieś, wahanie się.
Nie wdając się w żaden spór z człowiekiem roznamiętnionym, i na pół pijanym, usiłującym trwożyć tylko, ksiądz Maciej przez czas jakiś posłuchawszy powtarzanych narzekań i pogróżek, pokłonił się i chciał odchodzić.
Zimna ta krew, milczenie, postawa nieokazująca najmniejszego zatrwożenia, więcej kniazia zaniepokoiły, niżby słowa biskupa mogły.
Nie śmiał go wstrzymywać i dał mu odejść, sam powracając do swych bojarów, których zastał tak jak porzucił za stołem, u kubków, ujadających się z sobą w pół żartem, w pół na prawdę aż do pięści.
Pomiędzy Rusinami było i Litwy dosyć, którzy Polskę i jej siły lepiej znali, Jagiełłę szanować nawykli, a Świdrygielle ze strachu tylko służyć musieli. Ci poczęli Rusinów, lekko biorących zajście z Lachami, opamiętywać i łał godzić, dowodząc im, że kniaziowi Świdrygielle źle usłużą, gdy mu narażą króla i Polskę.
Musieli jednak ostrożnie nawracać, bo z rozpasanymi sprawa nie była łatwa.
Szczęściem dnia tego właśnie powrócił był Rusin, wysłany na zwiady co się w Polsce działo, który do Lublina dotarłszy, słyszał już tam także,