Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 077.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie wyskoczył i nie był nieszczęścia przyczyną, bo dość było jednego zawołania Świdrygiełły, aby ich wszystkich wykłuto i porznięto.
Byliby się jak lwy bronili, ale padliby do nogi.
Jagiełło z wielką cierpliwością znosił obelgi, wyrzuty i znęcania się, wzdychając tylko. Na ostatek z piersi mu się dobyło.
— Sromajże się, co czynisz ze mną! Jam dziś bezbronny, w twoich rękach, ale pomszczą się na tobie...
— Ani ich zemsty ani ciebie się ja nie boję — wrzasnął Świdrygiełło.
Zostaniesz w niewoli, a jeśli myślisz, że ja ci dopuszczę ztąd listy słać i skargi, to mnie nie znasz. Ani ptak ztąd nie wyleci. Do ciebie i od ciebie nie przyjdzie i nie wyjdzie nikt bez mojego pozwolenia... A poczniesz się ruszać, i ty i twoje Lachy głowami nałożycie...
I pogroziwszy pięścią, z hałasem i trzaskiem jak wszedł tak wybiegł nazad. W sieniach mu się podedrzwiami nawinął Zaklika, którego od psów i ścierwa zaczął lżyć, że śmiał podsłuchiwać.
Zamachnął się go uderzyć, ale ten na bok się rzucił i zniknął.
Innych z dworu królewskiego, co stali w sieniach i przed sienią, złajawszy, siadł na koń