Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 068.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

otaczała, wciskała się i odgrażała coraz zuchwalej.
— Miłościwy panie — odezwał się przybliżając Andrzej z Tęczyna — źle coś z nami... Nas tu już podczas nie mają za nic, rozkazy wasze im jakby wiatr szumiał... nie chcą słuchać. Po mieście wszędzie Świdrygiełło straże postawiał, bramy pozajmował. Troki i Witoldowe skarby w jego ręku, ludzi pełno, inne zamki jedne po drugich mu się poddają. Głosi już się wielkim kniaziem Litwy i Rusi.
Zwolna głowę podniósł Jagiełło, zdało mu się, że najlepiej będzie bronić brata, a Polaków uspokajać...
— Niema w tem złego nic — rzekł zasępiony. — Świdrygiełło dawno miał przyrzeczenie odemnie, że mu Litwę puszczę po Witoldzie... Inaczej nie może być... Zresztą, co? Gdybym ja mu jej nie dał po dobrej woli, sam ją weźmie, gwałtem. Lepiej mu ją dać i w zgodzie żyć. Będzie rządził z mojej ręki.
Panowie Tęczyński, Drzewicki, Zaklika, Tarło spojrzeli po sobie. Gorzko im się zrobiło, ale nie smieli sprzeciwiać się królowi, gdy rzeczy już tak daleko zaszły. Zapóźno było.
Jagiełło podrażniony, przygnieciony, siedział smutny, oczu podnieść nie śmiejąc.
— Trzeba Świdrygiełłę pozyskać, złagodzić — zamruczał — i to, co rychlej... co rychlej...