Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 032.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Król widząc, że z żoną do dawnego pożycia nie wróci, smutny zabierał się już w podróż zwykłą, na Miechów do Wielkopolski, a ztąd do Wiślicy i Sandomierza, gdy jednego poranku, leżącego jeszcze w łóżku, wedle zwyczaju, na starość coraz upartszego; weszła królowa, niosąc Kaźmirza na ręku.
Starała się ona zawsze w ciągu tego pobytu męża, choć żyć z nim nie mogła, okazywać mu twarz wesołą, a nigdy najmniejszą go wymówką i przypomnieniem przeszłości nie drażnić.
Usiadłszy przy łożu, gdy on weselsze wejrzenie ku niej zwrócił i ku dziecięciu, Sonka odezwała się.
— Jedziecie tam, gdzie się do was siła ludzi zjeżdżać będzie, gdzie łatwo ich sobie zjednać i zło jakie się stało w Łęczycy naprawić.
Przypomnienie rozsiekanego pergaminu, wyrwało królowi westchnienie. Była to jedna z najboleśniejszych chwil życia jego, który nawykły niegdyś do bezgranicznej woli w rządzeniu, Jagiełło zapomnieć i przebaczyć nie mógł.
Brzęk tych szabel zbuntowanych, zuchwałych brzmiał jeszcze w jego uszach. Wzdrygnął się.
— Synowi waszemu starszemu, pókiście żywi — mówiła dalej królowa — trzeba zapewnić następstwo. Później trudniej będzie się dobijać o nie. Dziś jeszcze mówią o Mazowieckich ksią-