Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 015.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

które wraz z królową składały przysięgę, a Sonka wsunęła się do swej izby osobnej i tam biskup znalazł ją w krześle, z oczyma załzawionemi. Na widok jego wstała i otarła je prędko, starając się przybrać twarz weselszą. Przyszła raz jeszcze ucałować rękę Zbigniewa.
— Ojcze mój — rzekła głosem zmienionym — winnam ci wiele, nie opuszczajże mnie jeszcze.
Są ludzie co cierpią za mnie i dla mnie niewinni. Ja za niemi przemówić nie mogę, aby się nie podać w podejrzenie.
Spojrzała na niego.
— Przemów za niemi ojcze...
— Słusznem to jest — rzekł Oleśnicki — ale do dworu napowrót przyjmować ich nie można. Nagrodzić co ucierpieli znajdzie się zręczność.
— Król? — zapytała Sonka.
— Doniosę mu o wszystkiem — spodziewam się przejednania i zgody. Choćby winien był, przebaczyć mu należy...
— Nie dam mu uczuć nawet, żem była przez niego pokrzywdzoną — odpowiedziała królowa. — Wina nie jego; złych ludzi i nieprzyjaznego mi Witolda. Ten za to nawet mścić się zechce, iż zgubić mnie nie mógł.
Nie odpowiedział na to biskup. Kilka słów pociechy religijnych zakończyło krótką rozmowę.
Król o wszystkiem był zawczasu zawiadomiony; czuł potrzebę zbliżenia się do królowej,