Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 013.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie wyrzekł nikt, bo każde słowo mogło wywołać ból nowy, i niezagojoną ranę rozjątrzyć.
Słuchali w milczeniu poważnem świadkowie, nie patrząc na nieszczęśliwą królowę, której twarz śmiertelna okrywała bladość. Niewiasty, które królowej towarzyszyły, powtórzyły tęż samą przysięgę, ucałowały krzyż i ewangelią.
Wejrzeniem wdzięczności pełnem, Sonka podziękowała biskupowi, gdy już odchodzić miała, zachwiała się nieco — krótka chwila siły jej wyczerpała, lecz wnet odzyskała moc całą i krokiem pewnym udała się nazad ku podwojom zamkniętym. I znowu niewidzialne ręce otwarły je przed nią, cały orszak niewieści znikł za niemi...
Biskup Zbigniew, jakby czuł potrzebę zbliżenia się do Boga w tej chwili, przykląkł przed krzyżem, złożył ręce i modlić się począł. Senatorowie stali nieruchomi, myślą się z nim łącząc w tych niemych modłach...
Każdemu z nich spadło brzemię z piersi, oddychali swobodniej, ale z poruszeń wnosić było można, że chcieli co najrychlej opuścić i tę salę i zamek...
Biskup modlił się długo, wstał nareszcie, zdjął z ramion stułę, ucałował ją, krzyż przycisnął do piersi i spojrzał po swych towarzyszach...
— Należały się Bogu dzięki — rzekł stłumionym głosem. — Pokój i zgoda powrócą może pod ten dach królów naszych; lecz dopóki żyw