Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 208.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pan, aby się dobrą myślą podzielić, ze staremi sługi i drużyną.
Na odgłos: król! — mężczyźni, niewiasty, dzieci, czeladź, ktokolwiek był na horodyszczu, wybiegł jak stał ku wrotom, i poczęto spiewać a wywoływać:
— A witajże nam! witaj miły panie!
Chyliły się głowy, podnosiły ręce, radość była niezmierna.
Król na siwym koniu jechał, odziany bogato, z łańcuchem na piersi, z pasem złotym, w szłyku sobolim, w płaszczu szkarłatnym...
Za nim wojewodów dwu w kożuchach z kun jedwabiem pokrytych, za niemi drużyna świetna i czeladź a pachołkowie.
Król miał twarz tak wesołą, jakiéj u niego nawet po największém nie widziano zwycięztwie. Patrzał do koła i rękami téż witał znajomych... Do strzemienia przypadł stary Belina, ramię mu podawszy, aby się na niém sparł zsiadając — i tak go wiódł do izby oświetlonéj pochodniami, a za nim szli i tłoczyli się wszyscy, by miłego pana zobaczyć.
I ciasno się zrobiło w wielkiéj izbie jak nabił, bo nikt ustąpić nie chciał. Gdy dla króla siedzenie przysposobiano, zdjął z głowy kołpak, oczyma wodząc do koła.
— Gospodarzu! — rzekł — nie myślcie, żem ja tu do was jako gość przybył, zjechałem jako