Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 193.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zobaczył i zły był, najwięcéj na matkę, a niespokojny.
Doliwowie jechali ztąd na swoje śmieciska, pokój wrócił, każdy się za domem oglądał, choć stał w gruzach, trzeba było na nowo budowle podnosić, gospodarstwo kleić, ludzi rozbiegłych zbierać i do posłuszeństwa zmuszać. Było im obu pilno, a ruszyć się nie mogli. — Kwaśny siedział Wszebor, i Mszczujowi nie lepiéj było. Drugiego dnia czy trzeciego, za Tomka poradą poszedł był do macierzy, do kolan jéj się skłoniwszy, o słowo prosić, że mu Zdanę dadzą.
Hanna Belinowa nie była wielomówną niewiastą — posłyszawszy to, o czém wiedziała, głową tylko zaczęła potrząsać.
— Zdana taka młoda! gdzie to jéj tam o mężu myśleć. My jéj wprzódy nie damy, aż się Tomko ożeni.
— Miłościwa pani! możeż to być?
— Taka wola pana mego! — rzekła Hanna. — Ożeńcie Tomka ino, zobaczemy...
Zrozumiał Mszczuj o co szło i wieczorem wpadł na brata.
— Co ty myślisz o Kasi?
— A jużci! zrękowana mi! ino ksiądz pobłogosławi i do domu ją zabiorę.
— Domu jeszcze nie ma — rzekł Mszczuj — a no z tém mniejsza — dwór się postawi prędko.