Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 191.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie obawiano się ni wrót otwierać, ni na łowy ciągnąć. — Czerń siedziała po chatach i ciągnęła z pługami na pola; kup żadnych nie widać już było.
Od króla przyszły wieści, że na Mazury pociągnąłipo drodze kościoły opustoszałe podnosił. Kilka tygodni upłynęło, pączki na drzewach puszczały, zieleniały łozy nad rzeczką, i czeremchy rozwijały liście, gdy jednego rana dwaj Doliwowie u wrót się pokazali.
Tomko właśnie stał w bramie, Mszczuja powitał po bratersku, na Wszebora nie patrząc nawet. Jak się tylko dowiedziała o nim Spytkowa, ubrała się zaraz jak na święto i wyszła ku niemu. Kasi iść nie kazała, ta się téż w komorze ze łzami zamknęła.
Wśród drugiego podwórza się z sobą spotkali. Piękna wdowa z zięciem przyszłym. Rzucił oczyma po za nią, czy gdzie córki nie zobaczy, matka mu się tylko uśmiechała...
— Wiesz o mojéj niedoli! — krzyknęła zaraz ręce łamiąc — zmarł mi mężysko! Zostałam sierotą! co mam teraz poczynać, kto się ubogą zaopiekuje niewiastą!
Mówiąc, spojrzała mu w oczy, i z wielkiego smutku razem uśmiech na ustach się zjawił.
— Jam w was tylko ufała, o was myślała — mówiła za rękę go biorąc...
Wszebor wciąż Kasi szukał oczami, spytać