Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 152.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pójdę więc królowi dobrą zanieść nowinę — rzekł.
Głową mu skinął Spytek i natychmiast, nie zważając już ani na przytomność przyszłego zięcia, ani na córkę i żonę, opadł na posłanie wołając na sługę:
— Sobek, obetknij mi nogi.
Oczy zasłonił i głowę zakrył...
Cichemi kroki wysunęła się ztąd Marta, za którą szła Kasia blada, z groźnym zawsze oczów wyrazem. Gdy się znaleźli w podwórzu a Doliwa chciał się śmieléj do dziewczęcia przybliżyć, nie bacząc na matkę, Kasia odskoczyła i biegiem, nie oglądając się na wyżki poleciała.
— To dziecko! — uśmiechnęła się matka, podając Wszeborowi rękę — młode ptaszę... co za dziw! Przyhołubisz je potem, gdy twojém będzie. Czasu miéć będziesz dosyć.
I cicho szeptać z nim zaczęła.
Na wyżkach słychać było jakby wybuch płaczu, jęków i oburzenia. Drzwi się otwarły nagle, wybiegła z nich Zdana, mijając Martę, rzuciła na nią okiem gniewu pełnym i znikła... Belina stary, Tomko, Hanna zeszli się naradzać na górę i szeptali długo... Tomko z siostrą odeszli potém na stronę i mówili z sobą po cichu, a gdy Wszebor się wysunął, ściągnięto Mszczuja do narady. Kupka ta to się schodziła to rozchodziła, długo w noc, a gdy Mszczuj do brata na