Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 151.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

strzegłszy Doliwę, zachwiała się i rzuciła, jakby uciekać chciała, lecz matka ją za rękę trzymała silnie.
Ujrzawszy żonę Spytek jeszcze się bardziéj zachmurzył.
— Król, pan nasz miłościwy, sam swata córkę naszą — odezwał się. — Królowi odmówić nie mogę.
Wskazał na stojącego Doliwę.
— To przyszły twój mąż! — rzekł patrząc na Kasię — taka jest wola królewska i moja. Gdy przyjdzie pora, sprawiemy wesele.
Marta skłoniła głowę, na twarzy Kasi milczącéj odmalowało się uczucie w tak młodém dziewczęciu ledwie do wiary podobne. Zamiast łez i smutku, lice jéj zapłonęło gniewem, oczy groźbą, usta zacięte jakiémś wyzywającém męztwem. Z wolą ojca i pana jawnie naówczas żadnaby się walczyć nie ośmieliła. Kasia téż nie mogła się jéj przeciwić. Lecz Wszebor zrozumiał wejrzenie... Spytek ani już spojrzał na córkę, a Marta zbliżywszy się z nią do Wszebora, chciała, ażeby, wedle starego obyczaju, zrękowiny podaniem ręki i pocałunkiem się potwierdziły. Kasia stała w swém miejscu jak wkuta, nie dała się pociągnąć, wyrwała rękę i cofnęła krokiem.
Wszebor téż nie chciał nastawać, obiecując sobie przemódz późniéj ten srom dziewiczy; ucałował tylko rękę ojca i matki dziękując.
Trepka się ruszył.